Zazwyczaj kierunek Szczawno-Zdrój obierany jest przy okazji wyjazdów do Zamku Książ. Przyznam się Wam szczerze, że w zamku tym nie byłam całe wieki;) natomiast wypady do Szczawna przez te wieki się zdarzały.
Poprzednio byłam w Szczawnie-Zdroju zimą, kilka lat temu gdy miałam gości. W pewien czerwcowy weekend postanowiliśmy pojechać tam znowu, a po drodze odwiedzić miasteczko, w którym nigdy nie byliśmy. Ze względu na niepewną pogodę, która pokrzyżowała nam wcześniejsze plany, zrezygnowaliśmy z kilkudniowego wyjazdu do Czech. Zaczęliśmy od przystanku w Świebodzicach, które znajdują się właściwie pod samym Wałbrzychem, czyli przed Zamkiem Książ jadąc od strony Wrocławia. Urokliwe miasteczko, które przywitało nas chwilowym brakiem opadów. Myślę, że gdyby nie sytuacja z koronawirusem i wczesna godzina, na pewno usiedlibyśmy pod parasolem na Rynku żeby wypić pyszne piwko (akurat w tym regionie rzemieślniczych browarów nie brakuje). Na uwagę w Świebodzicach zasługują mury obronne i Ratusz oraz sam fakt, że w miasteczku znajduje się brama do Parku Książ, a samo miasteczko położone jest na wysokości od ok. 280 do 425 m.n.p.m. i rozciąga się z niego piękny widok.
Później postanowiliśmy zobaczyć nowo otwarte Centrum Nauki Stara Kopalnia w Wałbrzychu, ale zrezygnowaliśmy z wejścia do środka, bo niedługo znowu będziemy mieć gości i na pewno pojedziemy tam wszyscy.
Dojechaliśmy do Szczawna-Zdrój w deszczu, co nie przeszkodziło w zwiedzeniu Parku Zdrojowego. Tym razem, ponownie ze względu na sytuację epidemiczną w kraju, zrezygnowaliśmy ze zwiedzania Pijalni Wód, tym bardziej, że chwilowo jej pobór jest wstrzymany. Butelkowaną wodę można nabyć w sklepiku przy rozlewni, zaraz za Parkiem Zdrojowym. W wyższych partiach Parku (jeśli mnie pamięć nie myli) kiedyś znajdował się szpital lub uzdrowisko, w którym swego czasu przebywała moja Ciocia. Byłam na górze tylko raz, bo sama myśl o tym, że jest to miejsce „jak szpital” sprawia, że mam ochotę iść dokładnie w drugą stronę.
Szczawno polecam raczej na spacerowe wypady bez noclegów, bo choć swego czasu tętniło życiem, a tzw. „dancingi” dla kuracjuszy odbywały się tu na każdym kroku, w tej chwili jest to miasteczko, które mocno wstrzymało oddech. A szkoda. Mam tylko nadzieję, że chmury rozwieje wiatr i znowu będzie ono tętnić życiem.
Smutnym faktem jest też to, że dawny budynek „Domu Turysty”, swoją drogą bardzo urokliwy, niszczeje, będąc na sprzedaż już nie wiem ile czasu. Do tego w miasteczku zlokalizowałam tylko dwie knajpy / restauracje, w których można usiąść żeby zjeść lub się napić – to mało. Moją uwagę przyciągnęły szlajające się grupy młodzieży w różnym wieku. Począwszy od tych w wieku wczesnoszkolnym, po takich, których ambicje powoli sięgają karier w wielkim świecie. Sprawiali wrażenie stłamszonych, znudzonych i bujających się w letargu chodząc w kółko.
Jednym z moich marzeń, dotyczących tak urokliwych miasteczek, jakim jest np. Szczawno-Zdrój jest to, żeby ożyły na nowo kawiarnie, pijalnie wód, sale festiwalowe, sanatoria, hotele, knajpeczki i restauracje, w dawnych budynkach należących do pijalni, które obecnie w dużej części są remontowane. Trzymając kciuki za dalsze powodzenie akcji pojechaliśmy do Świdnicy.
Świdnica również zasługuje na odrębny post, ale byłam w niej już wiele razy i właściwie nie mam z niej żadnych zdjęć. Teraz wspomnę tylko o pewnej knajpeczce na Rynku. Małe miasteczka, np. w Anglii czy Czechach, mają do siebie to, że zrzeszają autochtonów w pubach. Przynajmniej raz w tygodniu, każdy mieszkaniec odwiedza taki pub na piwko, czy piwko i obiad, prowadząc tym samym (przynajmniej) kurtuazyjne rozmowy z pozostałymi mieszkańcami. Dzięki temu społeczność zżywa się ze sobą, tworząc pewnego rodzaju przyjacielską enklawę. Dzięki temu żyje się w miasteczku pewniej, ciekawiej i bezpieczniej. W Polsce nie zauważyłam takich sytuacji. No może poza takimi, gdzie mieszkańcy spotykają się pijąc piwo pod wiejskim sklepem, tuż pod tabliczką informującą o zakazie spożywania alkoholu w tym miejscu. Nie mniej jednak ma się to nijak do kulturalnych spotkań wysokich lotów i konstruktywnego spędzania czasu.
W Świdnicy, tym razem, znalazłam zasługującą na uwagę knajpeczkę, rodem z krakowskiego Kazimierza – „Garaż”. Raz, że zachowana w klimacie starej kamienicy, w której oczywiście niegdyś był browar, dwa, że można wejść także z pieskiem, a trzy – i to w sumie jest najważniejsze – leją w niej piwko z małego browaru nieopodal Świdnicy czyli na kranie znajdziemy Browar Rzemieślniczy „Hoppy Lab” z Żarowa.
Mam nadzieję, że ta krótka podróż po kolejnych zakątkach Dolnego Śląska choć troszkę pobudzi Waszą chęć podróżowania i sprawi, że nie tylko pojedziecie w przejażdżkę moimi śladami, ale przy okazji zobaczycie wszystkie nietuzinkowe miejsca w tej okolicy, a nie jest ich mało. Pamiętajcie, że Wałbrzych, to zarówno Zamek Książ i jego piękne ogrody jak i Palmiarnia, Muzeum Porcelany, Stara Kopalnia – Centrum Nauki i Sztuki. Szczawno-Zdrój, to nie tylko Pijalnia Wód Mineralnych i piękny Park Zdrojowy, ale także Wieża Anna, wodospad, urokliwe kamieniczki i multum przepięknych, bocznych uliczek, w których zgubić się można równie przyjemnie i zasadnie, jak np. w Sopocie. Świdnica, zasługuje na odwiedziny nie tylko na Rynku, ale zobaczyć w niej warto przynajmniej Kościół Pokoju, Katedrę Świętych Stanisława i Wacława, Muzeum Dawnego Kupiectwa i Basztę Strzegomską. No to w drogę! 🙂